Przyznaję, że do tego wpisu zabierałam się chyba z 10 razy.
Miałam już kilka planów i pomysłów, jak dokładnie to napisać. Zawsze coś mnie jednak blokowało.
Mam poczucie, że musisz to wiedzieć:
TAK, SZPINAKOŻERCA, MÓJ SYN MÓGŁBY BYĆ NIEJADKIEM!
Dlaczego chcę o tym napisać?
Nie, nie dlatego, że chcę wpędzić Cię w poczucie winy, nie dlatego, że chcę się pochwalić, jaką to nie jestem wspaniałą matką. Popełniam jako matka masę błędów… ale akurat w żywieniu mam poczucie, że robię to dobrze. Co wcale nie oznacza, że idealnie :D.
Po drugie, chcę pokazać Ci, że to, jak je Szpinakożerca, to nie jest tylko kwestia szczęścia (ot, bezproblemowe dziecko mi się trafiło :D), ale też mojego uporu, ciężkiej pracy i konsekwentnego stosowania metod, o których opowiadam na blogu, podczas warsztatów, kursów i szkoleń.
Takie tematy zawsze są nieco kontrowersyjne, dlatego spodziewam się również niezbyt przychylnych komentarzy. Jeśli ten post Cię zdenerwuje, daj mi znać, ale pamiętaj jednocześnie, że jeśli Twoje dziecko ma trudności w jedzeniu, to nigdy nie jest wyłącznie Twoja wina. Być może popełniłaś jakiś błąd, może wystarczy przestać mówić pewne słowa przy jedzeniu, zmienić atmosferę, czy zwiększyć różnorodność diety. Ale na pewno to nie czas na biczowanie się. Poczucie winy nie pomoże nam w pracy i nie pomoże Twojemu dziecku jeść lepiej. A „niejadek” (czyli dziecko z trudnościami w jedzeniu), to zawsze suma cech wrodzonych, problemów organicznych i działań otoczenia.
Przejdźmy jednak do clue tematu! Uchylmy rąbka tajemnicy, jak naprawdę je Szpinakożerca i dlaczego tak otwarcie śmiem twierdzić, że mógłby być rasowym niejadkiem!
-
TEMPERAMENT
Oh, ten temperament. Szpinakożerca zdecydowanie należy do dzieci tzw. wymagających, hajnidów czy też wrażliwców. Jest delikatny, jak ptasie mleczko i zdecydowany, jak smak pikantnego, indyjskiego curry. Od zawsze dokładnie wiedział, czego chce (ile spać, kiedy jeść, czym się bawić, co robić, ile czasu się przytulać). Nauczył mnie bardzo wiele o dziecięcych granicach. Ten temperament bardzo często widuję u dzieci, które konsultuję – dzieci, które nie śpią, które głośno mówią o swoich potrzebach, które potrafią być uparte i intensywne.
Również specjaliści wskazują, że taki temperament może utrudniać proces rozszerzania diety. Hajnidy są wrażliwe na to, że ktoś im coś każe, silniej odczuwają własne granice i gdy ktoś próbuje je przekroczyć (np. namawiając do zjedzenia jeszcze kawałka), reagują gwałtownie i zdecydowanie. Często mają też swoje smaki i trudniej ich zachęcić do czegokolwiek takimi tradycyjnymi metodami (zabawa, nagroda, słowna zachęta itp.). One robią coś, dlatego, że same tego chcą. Warto to uszanować, bo tak naprawdę, to wspaniała podstawa do ukształtowania Małego Smakosza, bo gdy sprawisz, że Twoje dziecko samo już będzie chciało jeść i próbować, to potem jest po prostu łatwiej.
Ale początkowo łatwo nie jest.
Jak przejawia się wymagający temperament w jedzeniu mojego syna?
- Gdy jestem nieco bardziej zdenerwowana i mocniej zareaguję np. na to, że nie je, bawi się zamiast jeść lub zwrócę mu mocno uwagę na cokolwiek w czasie jedzenia, często momentalnie traci apetyt. Albo odchodzi od stołu na chwilę, albo po prostu kończy posiłek
- On wie! On wie, gdy zależy mi na tym, by czegoś spróbował! Wyczuwa to 8 czy 9 zmysłem (ponoć zmysłów mamy 7 lub nawet 8!). Im więcej we mnie luzu i przekonania „nie musisz tego jeść/próbować”, tym większe szanse na sukces
- Kiedy jest głodny, chce jeść teraz, natychmiast, już! Gdy głodny nie jest, nie ma takiej siły, która zachęci go do zjedzenia choć okruszka (uczciwie – właściwie nie próbuję go namawiać)
- Jedzenie, to dla niego festyn intensywności – dotykania, brudzenia, mówienia, wstawania od stołu. Uwierzcie, on nigdy nie siedzi i po prostu nie je :D. I wiem doskonale, że gdy tylko próbuję ograniczyć tę jego ekspresję (a czasem muszę, np. gdy jesteśmy w restauracji), je znacznie mniej, niechętnie, nie próbuje i bazuje na kilku znanych smakach. Gdybym to robiła na co dzień… z pewnością byłoby trudniej
Wiedząc to, co wiem o żywieniu dzieci i widząc jego temperament, mam czasem wrażenie, że chodzę wokół jego jedzenia na paluszkach!
Nigdy (nigdy!!!) nie zasugerowałam, że powinien/mógłby zjeść więcej lub spróbował czegokolwiek. Zawsze powtarzam (czasem wielokrotnie w czasie posiłku), że jeśli nie chce, to nie musi tego jeść, nie musi próbować, nie musi siedzieć ze mną przy stole. Krótko mówiąc – daję mu wolność tam, gdzie to tylko możliwe!
Ale nie ma pełnej wolności, o nie! To ja decyduję o tym, co pojawia się na stole, ja dbam o różnorodność i regularność posiłków, stosuję zasadę rotacji i często proponuję nowości. Mamy swoje zasady dotyczące jedzenia słodyczy czy picia soków i trzymam się ich dość konsekwentnie (ale nie sztywno!).
Efekt jest taki, że Szpinakożerca po wyjściu z najcięższego okresu neofobii, coraz chętniej próbuje jedzenia. Dziś zjadł na obiad dynię faszerowaną kaszą jęczmienną i warzywami oraz fasolkę szparagową – jestem z niego ogromnie dumna! Ale próbuje i je dlatego, że sam chce, odczuwa taką potrzebę, nie boi się jedzenia i wie, że jeśli nie będzie chciał, nikt nigdy nie spróbuje go namówić.
2. ANEMIA
Jedne z najczęściej czytanych wpisów na moim blogu to artykuły o anemii i niedoborach żelaza u niemowląt. Ten cykl powstał głównie dlatego, że mój syn też miał anemią (przyczyniło się do tego z pewnością moje niskie żelazo w ciąży, szybkie odcięcie pępowiny i bardzo wysoka żółtaczka po narodzinach). Na szczęście trafiliśmy na bardzo mądrą pediatrę, która w porę spostrzegła zagrożenie, zleciła badania i podała suplement. Dzięki temu wchodziliśmy w etap rozszerzania diety z w miarę stabilnym poziomem żelaza w organizmie.
Pamiętajcie jednak, że anemia i niedobory żelaza, to jeden z częstszych powodów niechęci do jedzenia stałych posiłków u niemowląt! Dzieci z niedoborami żelaza zazwyczaj wybierają pewne źródła żelaza, czyli po prostu mleko… A im więcej doświadczeń z samodzielnym jedzeniem pokarmów stałych w pierwszym roku życia, tym często łagodniej przechodzony okres neofobii. Byłam więc ze Szpinakożercą przygotowana na to, że apetyt może nie być duży i że ogromnie ważne są produkty bogate w żelazo w jego diecie. Dbałam więc, by nie zapominać o dwóch ważnych zasadach rozszerzania diety (gęstej energetycznie diecie i źródłach żelaza w każdym posiłku).
Również ze względu na żelazo nie zdecydowałam się na 100% BLW od samego początku. Wolałam przez pierwszy miesiąc dać solidną dawkę żelaza w wygodnym pokarmie na łyżeczce (max 1 posiłek dziennie i to nie codziennie).
3. TRUDNOŚCI SENSORYCZNE
Gdy zaczęłam wgłębiać się w poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego Szpinakożerca jest taki, jaki jest?” (a że zawsze wyróżniał się swoimi zachowaniami, było o co pytać :P), coraz częściej natykałam się na temat Integracji Sensorycznej. Po długich przemyśleniach zdecydowałam się na pomoc terapeutki integracji sensorycznej. Udaliśmy się do Oli Charęzińskiej, która pomogła mi zrozumieć wiele dziwnych zachowań syna.
Okazało się, że młody ma dość mieszany profil sensoryczny. Z jednej strony jest poszukiwaczem (szczególnie jeśli chodzi o tzw. czucie głębokie), dlatego trudno mu usiedzieć, lubi intensywne, kwaśne smaki (a przecież klasyczne słoiczki są mdłe!), czasem wkłada zbyt dużo jedzenia do buzi, lubi gryźć, ale niekoniecznie jedzenie. Jest bardzo aktywny, trudno mu się skupić i najchętniej cały czas byłby w ruchu. Bardzo długo odrzucał placki, gofry, kotleciki, mięso niemal w każdej postaci. Do tej pory nie lubi rzeczy twardych, które mocno kruszą się w buzi (np. orzechów w całości, twardych ciastek, skórek od chleba).
Co mi pomogło wspierać jego jedzenie, mimo trudności sensorycznych:
- Podnóżek! To ogromnie ważna kwestia dla dzieci w czasie rozszerzania diety, szczególnie tych, które mają różnorodne trudności sensoryczne. Podnóżek daje poczucie stabilizacji i ułatwia naukę gryzienia
- Dostrzeżenie jego potrzeb sensorycznych w kontekście smaku i konsystencji – nie obawiałam się podać mu cytryny, wiśni czy porzeczek, szanowałam to, że nie preferuje smaków mdłych. Widziałam, że czasem trudno mu coś pogryźć i to zniechęca go do dalszego jedzenia. Z jednej strony proponowałam mu więc smaki i konsystencje, które akceptował, ale ciągle stawiałam mu delikatne wyzwania, by oswajał się z tym, co trudne i nieznane
- Pozwolenie na ruch tam, gdzie to tylko możliwe – Szpinakożerca często zatem zmieniał miejsce jedzenia, czasem jadł w krzesełku, czasem u mnie na kolanach, czasem posiłek kończył na podłodze
- Wprowadzanie go w posiłki jeszcze zanim jedzenie pojawiło się na stole – chętnie pomagał mi w kuchni (no dobra „pomagał”), przypominałam mu, że za chwilę obiad/kolacja/śniadanie, prosiłam o pomoc w rozstawieniu sztućców czy talerzy. Wszystko po to, by miał szansę przygotować się do posiłku i przerwać inne czynności (np. zabawę)
4. SILNE POCZUCIE GRANIC WŁASNEGO CIAŁA
To chyba efekt kumulacji temperamentu i profilu sensorycznego. Szpinakożerca bardzo nie lubi, gdy ktoś wbrew jego woli ingeruje w jego ciało. I gdy mówię o ingerencji, nie mam na myśli igieł czy operacji…. mówię o smarowaniu ciała kremem, okładach, myciu zębów, podawaniu leków czy… karmieniu! Choć lubi intensywny dotyk, przytulanie i ściskanie, gdy działanie nie wychodzi z jego inicjatywy, pojawia się silny opór. Zatem konieczność podania leków (przypominam, że musieliśmy suplementować żelazo!), często kończyła się totalnym buntem. Podobnie próby nakarmienia łyżeczką, które odpuściłam niemal od samego początku. Szpinakożerca owszem dostawał posiłki zmiksowane obok tych w kawałkach, ale wszystkie jadł sam. Czułam, że gdybym spróbowała przekroczyć jego granicę o milimetr, skończyłoby to się jednym, wielkim „NIEEE!!!”.
Granica ciała, to również decyzja dotycząca tego, ile dziecko powinno zjeść.
Ta decyzja od pierwszych posiłków mojego syna leżała tylko i wyłącznie po jego stronie. Ja wiem i nigdy w to nie wątpiłam, że potrafi ocenić, ile jedzenia potrzebuje. To nie znaczy, że nigdy się nie myli! Czasem zje za dużo i nie je kolejnego posiłku, a czasem za mało i chwilę po obiedzie już chętnie zjadłby podwieczorek.
To nie jest tak, że ja go nie zmuszam do jedzenia. Ja nawet nigdy nie sugeruję, że zjadł za mało, nawet nie komentuję tego, ile zjadł. Jedyne, co mówię to: „Najadłeś się? Ok, to idź, umyj ręce” . I wiem, że wielu z Was powie, że łatwo jest tak ufać, gdy dziecko dobrze je. Pewnie, że łatwo! Ale ja zaufałam od początku i choć były kryzysy, dni praktycznie bez jedzenia, rzucanie jedzeniem, uwielbienie tylko do bułki czy malin, nie przestałam proponować i wierzyć, że jest w stanie sam decydować o swoim ciele.
TAK, TO RÓWNIEŻ MOJA PRACA!
Moja praca ze Szpinakożercą nad pozytywną relacją z jedzeniem nie polegała tylko na tym, że nie zmuszałam i nie naciskałam na jedzenie. Robiliśmy wiele, by jedzenie oswoić i poznać od samego początku:
- Od pierwszych miesięcy rozszerzania diety jedliśmy wspólne posiłki (do dziś niezwykle rzadko zdarza się, że syn je sam)
- Niemal zawsze jedliśmy to samo (lub prawie to samo)
- Wspólnie gotowaliśmy i robiliśmy zakupy
- Często opowiadałam mu o tym, co będzie do jedzenia, jaki to ma smak, zapach, konsystencję, zanim coś wylądowało na jego talerzu
- Proponowałam mu rzeczy, których nie lubi wielokrotnie, często w takiej formie, że sam musiał wygrzebywać sobie składnik, który akceptuje (tu pomogło nam jego sensoryczne poszukiwanie :))
- Czytaliśmy książki i bawiliśmy się w gotowanie
- Dużo śmialiśmy się w czasie posiłków!
- Starałam się nie siadać do posiłku zdenerwowana
- Tworzyłam dobre środowisko do próbowania nowości (tu poczytasz o kilku sprawdzonych sposobach)
- Nigdy nie mówiłam tego!
- Za to często mówiłam to!
Zestaw cech, które posiada mój syn nauczył mnie bardzo wiele! Dał ogromny szacunek do dziecięcych granic i zrozumienie, że naprawdę czasem tylko nasze spojrzenie wystarczy, by zniechęcić dziecko do jedzenia. To dzięki Szpinakożercy z taką łatwością stosuję zasadę podziału odpowiedzialności i nigdy, przenigdy nie wtrącam się w jego odpowiedzialność w jedzeniu!
Myślę jednak, że również Szpinakożerca jest beneficjentem naszego współdziałania.
Po 1. ma bardzo pozytywną relacje z jedzeniem. On po prostu kocha wszystko, co jest związane z jedzeniem – gotowanie, zakupy, siedzenie przy stole, jedzenie itp.
Po 2. jest wspaniale wyregulowany, jeśli chodzi o poczucie głodu i sytości. Wie doskonale, ile jedzenia potrzebuje i jeśli osiągnie poziom „stop” z łatwością zostawi na talerzu napoczęte ciastko czy pół miseczki lodów.
Po 3. coraz silniej sam odczuwa potrzebę próbowania i poznawania nowych smaków. Choć najczęściej nadal w pierwszym kontakcie z nowością mówi „bleee”
JAK NAPRAWDĘ JE SZPINAKOŻERCA?
- Na pewno zmiennie! Nigdy nie wiesz, czy coś mu akurat zasmakuje… Czasem coś lubi, potem przez 2-3 tygodnie nie. Dlatego ustawicznie proponuję i zmieniam jego jadłospis
- Są tygodnie, gdy je bardzo, bardzo, bardzo dużo. Są też takie, gdy wyraźnie apetyt mu nie dopisuje
- Zazwyczaj podczas wyjazdów praktycznie nie je warzyw
- Na śniadania z warzyw jest w stanie zjeść w sumie tylko kiszonego ogórka i oliwki, czasem uda się podać jakąś pastę na kanapki lub pesto
- Każdy posiłek mógłby zastąpić owocami (i tak – serwując tylko owoce, miałabym pewność, że zawsze coś zje :P)
- Kocha kiełbasę i parówki (ale jada je bardzo rzadko)
- Nie przepada za surowymi warzywami (nie zje świeżego ogórka, marchewki, rzodkiewki, papryki itp.)
- Często z góry zarzeka się, że wszystko jest „bleee” i że tego nie lubi. Nie przejmuję się, proponuję 🙂
- Na jeden posiłek potrafi zjeść suchą kaszę lub samo mięso, ale przez kolejne dni je więcej warzyw
- Prawie nigdy nie je idealnie zbilansowanego posiłku! Czasem to same owoce, czasem same węglowodany lub białko, ale patrząc z perspektywy tygodnia lub miesiąca, ma to sens!
Być może zauważyłaś, że cały ten post opiera się jednym ważnym słowie: „gdybym”. Gdybym zrobiła inaczej, gdybym inaczej powiedziała, to być może, Szpinakożerca jadłby inaczej. Pamiętaj, że to jedynie moja ocena, przewidywania. Nie mam pojęcia, jak naprawdę jadłby mój syn, gdybym ja miała inne zasady żywieniowe. Wiem natomiast, jak wiele cech sprzyjających rozwojowi trudności w jedzeniu posiada mój syn. Z jakąż wielką delikatnością trzeba czasem z nim postępować.
Dlaczego to piszę?
By dać Ci nadzieję, że nawet dziecko, które „zapowiada się” na niejadka, niejadkiem być nie musi.
By pokazać Ci, że naprawdę „ja też tam byłam”! Nie jestem mamą dziecka, które od początku zjadało wszystko, cokolwiek mu podetknęłam pod nos. Ja też wypiłam tonę goryczy („czemu on nie chce tego spróbować!”), pławiłam się nie raz w żalu i frustracji („po co ja się tak narobiłam…”) i często miałam poczucie winy, że chyba coś robię nie tak, skoro moje dziecko przez 5 dni wakacji zjadło z warzyw może pół ogórka kiszonego…
Przede wszystkim jednak po to, by pokazać Ci, że małe rzeczy mają sens.
Dbanie o dobrą atmosferę. Szanowanie granic dziecka. Nie naciskanie na jedzenie. Zabawa. Uśmiech. Rodzinne posiłki. Różnorodność. Próbowanie. To pojedyncze cegiełki na drodze do wychowania małego smakosza :).