Jesień to czas robienia przetworów i przygotowywania swojej spiżarni na zimę. Dlatego postanowiłam zaprosić Martę Kostkę na mojego bloga 😉 Specjalnie dla Was napisała artykuł o bezpieczeństwie domowych słoiczków dla dzieci. Serdecznie zapraszam do Was do lektury! A poniżej kilka słów o Marcie:
Marta Kostka – dietetyczka i technolożka żywienia z ogromną wiedzą na temat bezpieczeństwa żywności. Martę spotkacie na IG i na Fb, gdzie często rozprawia się z popularnymi mitami dotyczącymi żywienia. Dzięki niej możesz dowiedzieć się, że gotowanie wcale nie musi być trudne – można pokochać je tak samo mocno, jak jedzenie 😉
Odkąd staram się przybliżyć wszystkim tematy bezpieczeństwa żywności, w tym jej bezpiecznego przetwarzania, tym wyraźniej widzę, jak rozległe braki ma tym temacie społeczeństwo. Owszem, pamiętamy że babcia od czasu do czasu spędzała pół dnia w kuchni. Drylowała owoce, myła słoiki, a potem gotowała, gotowała i jeszcze trochę gotowała. Kuchnia była wyjęta z użytku na kilka godzin (a czasem i dni), ale o poświęceniu łatwo było zapomnieć, szczególnie kiedy w rezultacie mogliśmy w lutym prosto ze słoika pochłaniać czerwcowe czereśnie. Te tradycyjne metody, przekazywane z pokolenia na pokolenie, stanowiły niegdyś podstawę corocznych rytuałów, podczas których większość czynności wykonywana była niemal mechanicznie, a efekt powtarzalny niczym na linii produkcyjnej. Dziś wracamy do tych lekko zakurzonych przepisów, dopasowujemy je do naszych potrzeb i warunków.
- Ale czy z tych ulotnych obrazów zdołamy odtworzyć metody naszych babć?
- Czy te z kolei przetrwały próbę czasu i, jeśli tak, jak wypadają w konfrontacji z dzisiejszymi standardami jakości?
Domowe słoiczki a zdrowie
Toksyczne zmiany
Muktuk to danie, które stanowiło niegdyś jeden z filarów kuchni Inuitów (rdzenni mieszkańcy Grenlandii, Kanady, Alaski i Syberii). Do jego wyrobu tradycyjnie wykorzystywano wielorybią skórę wraz z podskórną warstwą tłuszczu. Wielkie płaty tego niecodziennego surowca suszono na świeżym powietrzu przez około dwa dni. Następnie, w zależności od potrzeb, muktuk był spożywany na surowo lub poddawany dalszej obróbce, w tym gotowaniu, smażeniu czy nawet fermentacji. Danie to stanowiło doskonałe skoncentrowane źródło energii, kwasów tłuszczowych omega-3, witaminy D, E i C. Jeśli kiedykolwiek się zastanawialiście, jakim cudem mieszkańcy koła podbiegunowego byli zdolni zapewnić sobie, bez dostępu do warzyw i owoców, odpowiednią podaż witaminy C, to spieszę z odpowiedzią – 100 g tej potrawy może zawierać aż 36 mg wit. C. Niektóre źródła wskazują, że dzienna dawka witaminy C na poziomie 10 mg wystarczy, by chronić przed pojawieniem się objawów szkorbutu [1]. Choć w dzisiejszych czasach ciężko nam uznać dietę złożoną w większości z ryb za odpowiednio zbilansowaną, to można się pokusić o stwierdzenie, że muktuk to w gruncie rzeczy inuicki superfood. W celu zakonserwowania go na dłuższy czas, Inuici umieszczali kawałki wielorybich skór w koszach, które potem zakopywali w wyłożonych gliną lepiankach. Tak zabezpieczone przed dostępem światła, przez tygodnie (a czasem miesiące) podlegały tam fermentacji, stopniowo budując swój bogaty aromat i niepowtarzalny smak [2]. Choć zatrucia toksyną botulinową zapewne nie były niczym nowym w tych środowiskach, to stopniowy wzrost zachorowań na botulizm obserwowany tam od lat 80-tych XX wieku, badacze powiązali wreszcie z wystąpieniem jednej drobnej zmiany w życiu tamtejszych populacji – pojemniki i pomieszczenia, które pozwalały na dostęp tlenu, zastąpiły pojemniki plastikowe lub szklane, które stwarzały optymalne środowisko dla kochającej beztlenowej warunki laseczki jadu kiełbasianego (Clostridium botulinum) [3]. To jeden z tych bezlitosnych aspektów przetwarzania żywności – jedna zmiana w tradycyjnej metodzie kosztowała zdrowie setki osób.
Śmiercionośna trucizna
Gdybym przeciętnego konsumenta zapytała, co to znaczy, że żywność jest zepsuta usłyszałabym pewnie, że synonimem zepsucia jest pleśń. Na podatny grunt trafiły kampanie mające na celu ostrzec konsumentów przed niebezpieczeństwem, jakie może się wiązać z konsumpcją produktów potencjalnie zawierających mykotoksyny. Temat niewłaściwie przygotowanych weków jest natomiast bagatelizowany, co najmniej, jakby te 15–50 [4] przypadków botulizmu rocznie nie było wystarczającym powodem, by przyjrzeć się problemowi dokładniej. Dla porównania, każdy jak w pacierzu potrafi wyrecytować: „Dzieciom do 1 r.ż. nie podajemy miodu”, choć w Polsce ciężko o choć jeden dobrze opisany przypadek występowania botulizmu dziecięcego.
Rodzaje botulinizmu
Clostridium botulinum to wyjątkowo nieznośny stwór, choćby przez swoje szerokie rozpowszechnienie w przyrodzie. Niezwykle odporne na warunki zewnętrzne, w tym wysoką temperaturę, przetrwalniki C. botulinum są obecne niemal wszędzie – od ziemi, przez wodę, po powietrze. Pewnie też dlatego może nam zaszkodzić na kilka sposobów. Najczęstszą formą zachorowań jest botulizm pokarmowy, gdzie czynnikiem wywołującym zatrucie jest spożycie żywności zawierającej toksynę botulinową. Są też zdecydowanie rzadsze postaci, takie jak botulizm dziecięcy i botulizm dorosłych pochodzenia jelitowego, gdzie na skutek niedojrzałości czy zaburzeń mikroflory dochodzi do kolonizacji jelita formami wegetatywnymi, oraz botulizm przyranny czy wziewny.
Strach przed tą bakterią motywowany jest też niezwykłą mocą produkowanej przez nią toksyny. Zakładając doustną drogę podania, raptem 55 gramów czystej toksyny botulinowej mogłoby zmieść z powierzchni ziemi całą ludzkość [5]. Brzmi to iście spektakularnie. Zatrucie zazwyczaj ma bardzo podobny przebieg. Pierwsze objawy pojawiają się 18–36 godzin po spożyciu skażonego jedzenia (ale odstęp ten może mieć nawet kilka dni). Stopniowo pogarsza się wzrok, powieki zaczynają opadać. Chorzy są apatyczni, senni, a z czasem zaczynają mieć problemy z połykaniem, mówieniem. Kończyny są coraz słabsze, oddychanie coraz trudniejsze. Bez uzyskania pomocy w postaci trafnej diagnozy i podania antytoksyny botulinowej los pacjenta jest raczej przesądzony [6].
Zatrucia toksyną botulinową
W ciągu ostatnich lat do zatruć toksyną botulinową przyczyniły się produkty takie jak:
- bigos w słoiku (Polska, 2015 r.) [7]
- sos bolognese (Francja, 2015 r.)
- hummus (Słowacja, 2015 r.) [8]
- suszone płotki (Niemcy, 2017 r.) [9]
Od czasu wdrożenia odpowiednich przepisów prawnych, dobrych praktyk produkcyjnych oraz standardów zarządzania jakością żywności na poziomie krajowym i wspólnotowym, w UE zatrucia laseczką jadu kiełbasianego wynikające ze spożycia żywności komercyjnej praktycznie nie występują. Niestety, ponad 90% przypadków botulizmu pokarmowego przypisuje się spożyciu niewłaściwie przygotowanych lub przechowywanych domowych konserw [10]. Za zatrucia w Polsce najczęściej odpowiedzialne są:
- źle przygotowane lub nieświeże przetwory mięsne (kiełbasy, peklowane mięso)
- ryby
- weki z warzyw o niskiej kwasowości, w tym zielonego groszku, kukurydzy, oliwek, grzybów, szpinaku, buraków [11]
Choć Główny Inspektorat Sanitarny na swoich stronach [12] ostrzega nas o niebezpieczeństwie związanym z konsumpcją produktów mogących być nośnikiem toksyny botulinowej, podkreślając, że “(…) jad kiełbasiany wbrew nazwie znajdować się może nie tylko w zepsutym mięsie, do zatruć dochodzić może również w wyniku spożycia konserwowanych warzyw, ryb, a nawet grzybów i owoców”, to już samodzielnej interpretacji pozostawia, czym jest w ich mniemaniu “(…) właściwe oczyszczanie, obróbka termiczna, przechowywanie”, które powinniśmy praktykować w celu uniknięcia zatrucia.
Jak to wygląda w USA
W Stanach Zjednoczonych nie ma dyskusji na temat przetwarzania żywności bez odniesienia się do jej kwasowości. Dotyczy to nie tylko publikacji naukowych czy popularno-naukowych, ale też stron organizacji rządowych, pozarządowych, a nawet przeciętnych blogów o wekowaniu żywności. Tu zasady są proste – produkty spożywcze, które mają pH powyżej 4,6 (warzywa, mięso, drób, ryby) żeby mogły być przechowywane przez dłuższy czas poza lodówką muszą być sterylizowane. Żywność kwaśna, w tym owoce, ale też kiszonki i produkty w zalewie octowej, mogą być jedynie pasteryzowane.
Ten podział oparty jest na dwóch filarach:
- Przetrwalniki C. botulinum rozwijają się tylko w żywności o pH >4,6. Nie są zdolne rozwijać się w żywności kwaśnej i nie odnotowano żadnego ogniska zatruć związanego z rozwojem laseczki jadu kiełbasianego w żywności o wysokiej kwasowości [13]
- Pozbycie się zarodników C. botulinum z żywności o pH >4,6 wymaga użycia temperatury >121°C
Jak to jest z tymi przetrwalnikami?
Choć same przetrwalniki zazwyczaj nie są niebezpieczne dla naszego zdrowia (wyjątek stanowią tu dzieci <1 r.ż. i osoby z zaburzeniami mikroflory jelitowej), to już żyjące, metabolizujące i namnażające sią formy wegetatywne są jak tykająca bomba zegarowa. To one, w optymalnych warunkach:
- wysokiej wilgotności
- niskiej kwasowości
- temperatury między 5–50°C
- niskiej zawartości tlenu
potrafią w ciągu 3-4 dni wyprodukować śmiertelną ilość toksyny botulinowej [14].
Weźmy na przykład słoiczek z domowej roboty pulpetami, który zapasteryzowaliśmy, powiedzmy, w piekarniku. No to zajrzyjmy teraz do tego nieszczęsnego słoiczka. Fizyka jest nieubłagana, nawet jak ustawiliśmy termostat piekarnika na 200°C to wewnątrz nie uzyskamy niezbędnej do zniszczenia przetrwalników temperatury 121°C. Pozostajemy więc z produktem, który został jedynie pozbawiony form wegetatywnych, przetrwalniki (o ile tam były oczywiście) pozostają nietknięte. Kiedy pulpeciki stygną, w słoiku mamy idealne warunki do kiełkowania przetrwalników w formy wegetatywne. Pamiętacie – wilgoć, niska kwasowość, ciepełko i mało tlenu. Trzy bądź cztery dni takich warunków i przy szczypcie niepomyślnych wiatrów mamy zawekowaną broń biologiczną.
Kto ma to wiedzieć?
Na potrzeby badań i edukacji społeczeństwa w temacie bezpiecznego przygotowywania przetworów powstało w USA Narodowe Centrum Domowego Przetwarzania Żywności, które na bieżąco analizuje różne aspekty procesów takich jak wekowanie, zamrażanie, suszenie, wędzenie czy peklowanie. Określone przez Centrum zasady przetwarzania i opracowane przepisy uważane są obecnie za amerykański złoty standard [15]. Nie ma tam niedopowiedzeń czy nieścisłości. Jeśli mówi się o sprawdzonym przepisie na słoiki z musem jabłkowym, to wszyscy wiedzą, że chodzi o przepis znajdujący się w bazie Centrum, a nie mus ciotki Zosi. Szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytania, na naszym podwórku niestety nie znalazłam nic, co by choć w minimalnym stopniu uspokoiło mnie, że przeciętny Polak o średnich umiejętnościach gotowania i z nikłą wiedzą odnośnie przetwarzania zdoła dokonać cudu bezpiecznego zakonserwowania zupy, którą będzie mógł się podzielić z rodziną na biwaku w Bieszczadach.
Pan od fizyki, czyli kilka słów o tyndalizacji
W jednej z publikacji na temat przetwarzania żywności natrafiłam na celne sformułowanie, że europejskie techniki konserwowania ignorują amerykańskie standardy bezpieczeństwa. U źródła tej rzekomej ignorancji z pewnością leży przekonanie, że tradycyjne metody nadal dobrze służą, ale jak w przypadku Inuitów, może skończyć się to gorzką lekcją, gdy umknie nam jakiś element, który był kluczowy dla całego procesu, a który nam się wydaje nieistotny. Nasze wspomnienia babci pasteryzującej słoiki dają nam za duże pole do samodzielnej interpretacji przepisu i możliwe, że w naszym mniemaniu babcia tylko raz gotowała fasolkę, podczas gdy w rzeczywistości robiła to jak pan Tyndall przekazał – trzy razy.
Sterylizacja przy użyciu szybkowaru przeznaczonego do wekowania jest praktycznie nieznaną w Polsce metodą konserwowania. Technicznie rzecz biorąc jej miejsce zajmuje tyndalizacja czyli tzw. pasteryzacja frakcjonowana (w źródłach amerykańskich nazywana sterylizacją frakcjonowaną). Choć mam wrażenie, że opisy tej metody są głównie rozpowszechniane w środowiskach preppersów (osób, które skupiają się na zbieraniu zapasów żywności i przedmiotów niezbędnych do przetrwania w przypadku wystąpienia katastrofy lub klęski żywiołowej) oraz fanów przetworów mięsnych, to nadal jest częściej wspomniana niż jakakolwiek inna metoda z użyciem szybkowaru. John Tyndall nie był ani preppersem, ani wielkim koneserem mięs (przynajmniej źródła na to nie wskazują), był natomiast, w ogromnym uproszczeniu, badaczem zajmującym się światłem i promieniowaniem podczerwonym. Poszukując sposobów na otrzymanie “czystego optycznie światła” odkrył… przetrwalniki bakterii.
Jak tyndalizować?
Zanim wynaleziono autoklawy, tyndalizacja była jedyną znaną metodą eliminacji zarodników bakterii. Polegała ona na gotowaniu konserwowanej substancji przez trzy kolejne dni i pozostawianie jej do swobodnego stygnięcia pomiędzy poszczególnymi rundami. Pierwsze gotowanie miało na celu zabicie pleśni, drożdży i form wegetatywnych bakterii, po czym następowało swobodne stygnięcie, podczas którego dochodziło do kiełkowania przetrwalników (wilgoć, niska kwasowość, ciepełko i mało tlenu!). Te zabijała wysoka temperatura drugiego gotowania i cykl powtarzano jeszcze raz. Ważne tutaj było zarówno osiągnięcie właściwego czasu i temperatury gotowania, jak i zachowanie odpowiednich odstępów czasowych. Tyndalizacja to taka zabawa w kotka i myszkę, gdzie kotek stara się wywabić myszkę podstawiając jej ser pod norkę. Tu przetrwalniki kuszono do rozwijania się ciepełkiem stygnięcia, by potem potraktować je garem z wrzącą wodą, jak tylko przemienią się we wrażliwe na temperaturę osobniki.
Czy warto stosować tę metodę?
Choć technika ta jeszcze na początku XX w. była uznawana przez Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych (USDA) za jedną z bezpiecznych metod konserwowania żywności, to po raz ostatni pojawiła się w oficjalnych publikacjach w 1921 r. Pasteryzacja frakcjonowana jest obecnie w USA uznawana za metodę użyteczną tylko w niektórych przypadkach (np. dla sterylizacji ziaren czy podkładów używanych do hodowli grzybów), ale niekoniecznie niezawodną. Jedne przetrwalniki mogą się przekształcić, inne pozostać i kiełkować dopiero po wielu dniach czy tygodniach. W końcu to przetrwalniki – ich głównym zadaniem jest wykpić się od śmierci. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny na swojej stronie internetowej informuje, że by uniknąć zatrucia jadem kiełbasianym “(…) konieczne jest co najmniej 3-krotne gotowanie. 1. i 2. dnia przez godzinę, a 3. dnia przez 30 min.” [16] Nie podaje natomiast do jakich przetworów to się odnosi, jakiej wielkości słoików. Z innej strony patrząc – czy dbając o zachowanie wartości odżywczych zasadnym jest podawanie dziecku zupki, którą gotowaliśmy tyle czasu?
Pani od bezpieczeństwa żywności
Ponieważ sen z powiek spędzały mi zagadnienia bezpiecznego przygotowywania domowych obiadków dla dzieci, to postanowiłam udać się z moimi pytaniami do speca. Dr inż. Agata Biadała pracuje w Katedrze Zarządzania Jakością i Bezpieczeństwem Żywności Wydziału Nauk o Żywności i Żywieniu Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, a tematy bezpiecznego przygotowywania żywności dla najmłodszych nie są jej obce, bo sama jest mamą.
Marta Kostka: Co, z perspektywy technologa żywności, jest kluczowe dla bezpiecznego zakonserwowania dań obiadowych, tak by można je było zabrać np. na wyjazd pod namiot?
Dr inż. Agata Biadała: Z perspektywy technologa żywności kluczowy w konserwowaniu żywności jest dobór odpowiedniej techniki oraz zachowanie odpowiednich parametrów gwarantujących nam zakonserwowanie produktu. W warunkach domowych najchętniej stosowaną metodą przedłużania trwałości przygotowanych przez nas produktów jest mrożenie i wekowanie. Jedna i druga metoda ma swoje zalety i wady. Mrożenie, choć bezpieczniejsze z punktu widzenia mikrobiologii, powoduje w większości przypadków obniżenie jakości sensorycznej zamrożonych produktów/dań. Uniemożliwi nam także spożycie produktu od razu.
Produkty wekowane z założenia są gotowe do spożycia po podgrzaniu, więc wygodniejsze. Niestety, dania które najchętniej wekujemy, czyli pasteryzujemy (zupy, sosy), aby być bezpieczne powinny być sterylizowane. I tutaj pojawia się problem. Moim zdaniem w warunkach domowych nie jesteśmy w stanie wykonać prawidłowego procesu sterylizacji. Prawidłowy proces to taki, który zachowuje odpowiednią temperaturę w całej objętości produktu przez określony czas. Przenikanie ciepła przez cząstki żywności jest różne, stąd trudno jest powiedzieć, że ta sama wartość czasu i temperatury będzie odpowiednia dla każdego rodzaju dania/produktu. W warunkach domowych nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że wewnątrz słoika osiągnęliśmy już wymaganą temperaturę. Warunki przemysłowe nam to umożliwiają. Zastosowanie sond temperaturowych i ciągła rejestracja parametrów procesu dają nam gwarancję, że proces przebiegł prawidłowo, a produkt jest bezpieczny, co ma szczególne znaczenie w przypadku dań dla dzieci, które przed podaniem najczęściej są tylko lekko podgrzane, a nie przegotowane.
M.K.: Czy można przy użyciu jednokrotnej pasteryzacji zabezpieczyć dania dla dzieci typu zupa, gulasz, leczo, tak by można je było przechowywać poza lodówką przez dłuższy czas?
Dr Inż. A.B.: Nie. Moim zdaniem domowe słoiczki z zupami, sosami powinny być przechowywane w lodówce, bo temperatura chłodnicza spowalnia przemiany i starzenie się produktu. Jeśli są to dania dla dzieci to ich czas przechowywania powinien być nie dłuższy niż kilka dni.
M.K.: Czy wekowanie w piekarniku lub w zmywarce jest tak samo skuteczne jak wekowanie w gorącej kąpieli wodnej?
Dr Inż. A.B.: Wekowania w piekarniku, a tym bardziej w zmywarce, nie polecam ponieważ każdy z tych sprzętów inaczej rozprowadza ciepło w swoim wnętrzu. Może się okazać, że po wykonaniu takiej pasteryzacji część słoików będzie spasteryzowana, a część nie.
M.K.: Czy rozlew na gorąco np. zupy daje nam możliwość przechowywania dłużej niż gdyby zupa była pozostawiona w garnku w lodówce?
Dr Inż. A.B.: Wielu z nas stosuje zamykanie na gorąco, np. do zup. Jest to jakaś metoda, która pozwoli nam przechować zupę w lodówce kilka dni dłużej niż gdyby była w garnku, jednak nie jest to metoda, która pozwoli nam na zrezygnowanie z chłodniczego przechowywania słoików z zupą.
M.K.: Na jakiej podstawie możemy określić termin przechowywania domowych słoiczki z daniami obiadowymi?
Dr Inż. A.B.: Żeby dokładnie określić jak długo dane danie w słoiku może być przechowywane powinniśmy przeprowadzić badania trwałościowe, uwzględniające badania mikrobiologiczne. Oczywiście w warunkach domowych nikt tego nie będzie robił. Myślę, że domowe weki (wykonane z naszą najwyższą starannością) z zupami i sosami możemy przechowywać w lodówce i bezpiecznie spożywać do kilku dni. Przed podaniem powinniśmy dane produkty przegotować.
M.K.: Jak producenci żywności dla dzieci zabezpieczają obiadki i słoiczki dla dzieci, by mogły być przechowywane poza lodówką?
Dr Inż. A.B.: Producenci żywności dla dzieci stosują kilka metod konserwowania produktu, dzięki czemu takie słoiczki mogą być przechowywanie w temperaturze pokojowej. Proces sterylizacji i pasteryzacji prowadzony jest pod stałym monitoringiem i jest odpowiednio zaprojektowany dla każdego dania. Uwzględnia przede wszystkim rodzaj, ale i wielkość cząstek poszczególnych składników, co jest kluczowe ze względu na przenikanie ciepła. Najczęściej produkty są pakowane w warunkach aseptycznych, co dodatkowo gwarantuje nam bezpieczeństwo takiego produktu.
M.K.: Czy dania komercyjne są bezpieczniejsze pod względem mikrobiologicznym niż domowe weki?
Dr Inż. A.B.: Sensorycznie na pewno domowe wyroby są lepsze, jednak pod względem bezpieczeństwa uważam, że komercyjne słoiczki są bezpieczniejsze.
Domowe słoiczki a zdrowie – podsumowanie
Choć są to procesy, które się ze sobą zazębiają, to gotowanie nie jest tym samym, co konserwowanie. Kiedy gotujemy i użyjemy złego przepisu, to najwyżej potrawy nie zjemy. Jeśli potrawę przypalimy czy nie dopieczemy, to możemy ją wyrzucić i zapomnieć o incydencie. Polegamy na naszych zmysłach, zakładając, że to one wskażą nam, czy danie jest zjadliwe, czy nie. Z konserwowaniem jest inaczej. Tutaj, szczególnie w przypadku Clostridium botulinum, na zmysłach raczej polegać nie możemy. Zrobisz jeden mały błąd i może to kogoś kosztować zdrowie czy nawet życie. Systemy zarządzania jakością żywności mają na celu minimalizowanie zagrożenia, gdyż całkowite jego wyeliminowanie nie jest możliwe. Ale jak w przypadku wekowania dżemów, powideł, kiszonek, produktów marynowanych w occie nasz margines bezpieczeństwa jest duży, bo w tego typu produktach nie rozwija się C. botulinum, tak wekowanie zup, gulaszy, sosów, mięsa czy pulpetów, to granie w rosyjską ruletkę. Jeśli następnym razem przyjdzie ci do głowy pomysł, by zabrać kilka słoików z domowymi obiadkami na biwak, to zastanów się dwa razy czy warto. Niezastosowanie sterylizacji jest ryzykowne, trzykrotne gotowanie zajmuje ogrom czasu, a wartość odżywcza otrzymanego produktu jest wątpliwa. Zrób sobie i innym przysługę – weź ze sobą paczkę makaronu i puszkę pomidorów. Jak następnym razem ugotujesz za dużo zupy, po prostu ją zamroź. To prosta, bezpieczna i niezawodna metoda. Wierz mi, zapewne i twoja babcia nie zawsze miała ochotę szykować weki i gdyby miała możliwość też chętnie wyręczyłaby się obiadem ze sklepu czy domową mrożonką.
Piśmiennictwo
1. Gadsby, Patricia. „The Inuit Paradox”. Discover Magazine. Udostępniono 21 wrzesień 2020. https://www.discovermagazine.com/health/the-inuit-paradox.
2. Discover Magazine. „This Ain’t Yo Momma’s Muktuk: Fermented Seal Flipper, Botulism, Being Cold & Other Joys of Arctic Living”. Udostępniono 22 wrzesień 2020. https://www.discovermagazine.com/health/this-aint-yo-mommas-muktuk-fermented-seal-flipper-botulism-being-cold-and-other-joys-of-arctic-living.
3. „Alaska Native Foods | Botulism | CDC”, 17 październik 2018. https://www.cdc.gov/botulism/botulism-alaska-foods.html.
4. “Stan Sanitarny Kraju za rok 2018” Główny Inspektorat Sanitarny 2019.
5. Dhaked, Ram Kumar, Manglesh Kumar Singh, Padma Singh, i Pallavi Gupta. „Botulinum toxin: Bioweapon & magic drug”. The Indian Journal of Medical Research 132, nr 5 (listopad 2010): 489–503.
6. PZH. „Toksyna botulinowa – jak uniknąć zatrucia?”, 18 sierpień 2017. https://www.pzh.gov.pl/toksyna-botulinowa-jak-uniknac-zatrucia/.
7. S.A, Telewizja Polska. „Pierwsze w tym roku zatrucie jadem kiełbasianym”. Udostępniono 22 wrzesień 2020. https://olsztyn.tvp.pl/20980466/pierwsze-w-tym-roku-zatrucie-jadem-kielbasianym.
8. European Centre for Disease Prevention and Control. „Botulism – Annual Epidemiological Report for 2015”, 30 kwiecień 2018. https://www.ecdc.europa.eu/en/publications-data/botulism-annual-epidemiological-report-2015.
9. European Centre for Disease Prevention and Control. „Epidemiological Update: Botulism in Germany, 8 May 2017”, 8 maj 2017. https://www.ecdc.europa.eu/en/news-events/epidemiological-update-botulism-germany-8-may-2017.
10. Dhaked, Ram Kumar, Manglesh Kumar Singh, Padma Singh, i Pallavi Gupta. „Botulinum toxin: Bioweapon & magic drug”. The Indian Journal of Medical Research 132, nr 5 (listopad 2010): 489–503.
11. “Stan Sanitarny Kraju za rok 2018” Główny Inspektorat Sanitarny 2019.
12. Główny Inspektorat Sanitarny. „BOTULIZM (ZATRUCIE JADEM KIEŁBASIANYM) – Główny Inspektorat Sanitarny – Portal Gov.pl”. Udostępniono 22 wrzesień 2020. https://www.gov.pl/web/gis/botulizm-zatrucie-jadem-kielbasianym.
13. Routledge & CRC Press. „Hobbs’ Food Poisoning and Food Hygiene”. Udostępniono 22 wrzesień 2020. https://www.routledge.com/Hobbs-Food-Poisoning-and-Food-Hygiene/McLauchlin-Little-Hobbs/p/book/9780340905302.
14. Agriculture, U.S.D.A.N.I.F. Complete Guide to Home Canning: Revised 2015. Independently Published, 2019. https://books.google.pl/books?id=fUJIzQEACAAJ.
15. Healthy Canning. „National Center for Home Food Preservation”. Udostępniono 22 wrzesień 2020. https://www.healthycanning.com/national-center-home-food-preservation/.
16. PZH. „Toksyna botulinowa – jak uniknąć zatrucia?”, 18 sierpień 2017. https://www.pzh.gov.pl/toksyna-botulinowa-jak-uniknac-zatrucia/.